Tektonika pod podeszwą

Jestem wdzięczna losowi, że gdzieś tam na drugiej półkuli stoją Himalaje. W końcu, historia naszego globu mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej, płyty tektoniczne indyjska i eurazjatycka nie zderzyłyby się i nie rosłyby sobie teraz na wielkim zagonie Nepalu wybujałe góry. Tak odległe Himalaje mają jednak to do siebie, że równie dobrze mogłyby sobie tkwić w zaświatach, bo co mi po górach, oddalonych o kilkanaście tysięcy kilometrów. Dlatego najbardziej upodobałam sobie te rejony himalajskie, w których akurat przebywam. Fakt, na ogół jest zimno, dieta jest funkcjonalnie wegetariańska lub wręcz całkowicie wege, bo nawet wbrew szumnej nomenklaturze najbardziej mięsne z dań co najwyżej przez przypadek zawierają nieszczęsnego owada. Jest też wysoko, więc oddech bywa krótki a głowa niekiedy pobolewa. Taka jest jednak cena w zamian za bycie powolnym, bo powolnym, ale jednak – ruchomym fragmentem Himalajów przez tych kilka tygodni. Pobyt w Himalajach to urzeczywistnienie marzeń, ale – jak każda rzeczywistość – niesie ze sobą niedogodności.

W kaftanie bezpieczeństwa

Cóż, mieszkamy na ogół z dala od gór, wędrówkę w nich poprzedza więc długi tranzyt. Zanim zaprzęgniemy własne mięśnie, pokonujemy potężne dystanse w unieruchomieniu. Tak naprawdę, nie lubię latać samolotem. Nie cierpię rewizji osobistych, kontroli lotniskowych, wypełniania formularzy imigracyjnych itp. Mało tego, ja, zaklinacz grani, ujeżdżacz szczytów, siedzę uziemiona na przyciasnym siedzeniu w dusznej kabinie i z trudem opanowuję świąd chwilowo niepotrzebnych mięśni. Zawsze ktoś z bliskich litościwie proponuje Clexane. To specyfik, który zapobiega powstawaniu skrzeplin podczas długotrwałego unieruchomienia. Bierze się go przy wielotygodniowym przykuciu do łóżka np. przy złamaniach miednicy. To oddaje uciążliwość przedsięwzięcia, jakim jest tranzyt na drugą półkulę, potrafiący trwać ponad dobę. W tym roku zapewne też dostanę propozycję, by apteczkę uzupełnić o Clexane, obok Diuramidu na chorobę wysokościową, Ketonalu oraz baterii antybiotyków. My latamy ostatnio przez Doha w Katarze, liniami Quatar Airways. Dlaczego uciekamy pod skrzydła ludzi pustyni? Po pierwsze, limit wagowy na bagaż nadawany do luku wynosi 30 kg. Można wprawdzie wykupić podobny limit w innych liniach, lecz jest to bardziej zawiłe i wcale się ostatecznie nie opłaca. Po drugie, mogą się poszczycić nową flotą i stać ich na jej utrzymanie na przyzwoitym poziomie. Jak wyszukujemy wysokie loty? Zdajemy się na zaprzyjaźnioną agencję podróżniczą z sąsiedztwa, prowizja to kilkadziesiąt złotych a nie trzeba martwić się o przelew online, ślęczeć na stronie rezerwacji lub ustawiać budzika w nocy, by wychwycić lepszą ofertę cenową.

Ponad dobę samolotem do Kathmandu, stamtąd cały dzień jeepem w góry a potem juz prosto do góry o własnych nogach pod obciążeniem grzbietu

No tak. Zanim zrobi się pierwszy krok na ścieżce pod górę, trzeba pokonać szmat przestrzeni i czasu. Na co dzień żyjemy szybko, więc dla nas ten powolny bierny dryft do bazy wypadowej w góry jest okazją do wytchnienia, chwilą wyciszenia, dzikim festiwalem odsypiania zawalonych nocy i niedospanych poranków. Cieszymy się, że nie musimy przedzierać się do Nepalu drogą lądową przez Turcję lub kraje ZSRR i Iran nysą czy starym jelczem, jak jeszcze nie tak dawno dostarczano zaopatrzenie wyprawom himalajskim. Ciało chciałoby szybciej, ale umysł jest wdzięczny, że ma czas dogonić rzeczywistość. Tym sposobem, mentalnie i materialnie dobijamy do brzegów Himalajów w zbliżonym czasie. Kusi opcja samolotowa już na miejscu, na nepalskiej ziemi. Z Kathmandu do Lukli leci się poniżej 40 minut, jedzie – cały dzień, powyżej siedmiu godzin. Długość podróży naziemnej zależy od miejsca przeznaczenia, od upatrzonej doliny. Najbliżej, jakieś 6 godzin, jest do doliny Langtang, Może 140 kilometrów od stolicy. Ale to jednak odcinkami gruntowa, wysokogórska droga w trzecim pod względem ubóstwa kraju świata. Dla ścisłości, chodzi o lokatę trzecią od dołu. Do Pokhary można dolecieć poniżej godziny. Jedzie się siedem-osiem. W tym kierunku zdecydowanie droga jest lepsza. Samolot bywa jednak opcją zdecydowanie ryzykowniejszą. To Himalaje, nie zawsze pogoda pozwala na lot, często nawet przy klarownym niebie odwołuje się wszystkie loty poza tym pierwszym, najwcześniejszym. Ponadto, chętnych jest wielu i każde opóźnienie czy zmiana planów skutkuje chaosem oraz koniecznością niekiedy kilkudniowego oczekiwania na wolne miejsca w kabinie. My spędziliśmy upojne 3 dni w Lukli, które mogliśmy spożytkować w górach. Codziennie o 5 rano stawialiśmy się prężni i gotowi na terminalu lotniskowym i po bezowocnej wachcie na płycie lotniskowej trzeba było wrócić do tea shopu na noc. Aż się udało, dostaliśmy waciki do uszu, cukierki do buzi i wylecieliśmy przy miarowym mruczeniu starej Tybetanki, która non-stop w trakcie lotu odmawiała mantrę, przekładając paciorki buddyjskiego różańca mala. Może dzięki niej jeden z najkrótszych pasów startowych świata okazał się dla nas łaskawy. Od tamtej pory, wolimy przemieszczać się jeepami lub autobusami, choć wówczas czasem żałuję, że nie wyjęłam na czas z wora transportowego kasku i odpycham się ręką od sufitu w nadziei, że zapobiegnę niekontrolowanemu zderzeniu ciemienia z karoserią.

Potem? Wreszcie można się porządnie zmęczyć:)