Oceaniczne skamieniałości powyżej pułapu chmur

Jak wyjaśnić osobliwe sąsiedztwo szczątków istot żywych, które zamieszkiwały ciepłe morza, z lodowatymi graniami skalistych olbrzymów, dźwigających ciężar lodowcowych jęzorów? Dlaczego amonity, przycupnięte na urwistej granitowej ścianie skalnej, swym obłym krążkiem puszczają oko w dół bezdennych przepaści? Ziemia nie trwa w miejscu, w szaleńczym obrocie wokół własnej osi, dalej, po orbicie swej jedynej gwiazdy i wciąż od nowa przymierza swe masy lądowe, aranżuje je od w nowe stylizacje. Ok. 50 milionów lat temu ląd indyjski, samotnie dryfujący w kierunku płyty eurazjatyckiej ze swej poprzedniej lokalizacji, wreszcie sczepił się z konkurencyjną masą lądową, wciskając w głąb płaszcza ziemskiego podłoże Oceanu Tetydy. Gdy płaszcz ziemski już nie był zdolny przyjąć w swych czeluściach więcej nadmiarowego materiału lądowego, ziemia zaczęła uciekać tam, gdzie mogła, do góry, w kierunku nieba. Tak zaczęły wypiętrzać się Himalaje, które stanowią raptem frywolną zmarszczkę na uniformie Ziemi. Himalaje są zmorzawstałe, podźwignęły się z oceanicznych toni. A ponieważ na powierzchnię Ziemi wynurzyły się wzdłuż dwóch płyt tektonicznych, ciągną się w równych rzędach ze wschodu na zachód, przywodząc na myśl migrację gigantycznych pomników przyrody ożywionej. Może tak Ziemia woła na ratunek swych drobniejszych rozmiarem, ale bogatszych o krew w żyłach i DNA w komórkach, potomków? To wołanie jest widoczne z przestrzeni kosmicznej, choć ludzie wolą go nie dostrzegać.

By Carsten.nebelOwn work, CC BY-SA 4.0, Link

Wspólne urodziny waleni i Himalajów

Himalaje zdają się prastare, spowite w kłęby chmur, smagane wiatrami i mroźnym oddechem lodowców, poszarpane w swych urwiskach, zdębiałe w pionie swych ścian. Mają jednak równieśników z tego samego podwórka, z subkontynentu indyjskiego. Są nimi walenie, które wedle wszelkich oznak, odnalezionych na ziemi i w niej (geologicznych, genetycznych i anatomicznych), wykształciły się z drobnych jeleniopodobnych zwierząt parzystokopytnych, będących naocznymi świadkami narodzin Himalajów. Szacuje się, że pierwsze ssaki postanowiły powrócić do życia w wodzie, gdy wody Oceany Tetydy wreszcie ustąpiły, płyty tektoniczne starły się łbami bez możliwości położenia przeciwnika głębiej na łopatki, w związku z czym nadmiar mas lądowych mógł się jedynie zacząć wypiętrzać. Było to jakieś 50 milionów lat temu. Czy protoplaści dzisiejszych wielorybów szukali schronienia w morskiej toni z uwagi na wstrząsające lądem trzęsienia i aktywność wulkaniczną? Niewykluczone, że to obfite opady, cyklicznie pojawiające się w porze deszczowej w miarę, jak sięgający nieba mur gór zatrzymywał wilgoć, napływającą znad oceanu, skutecznie zraziły je do spłukiwanego potokami deszczu lądu. Alternatywny scenariusz zakłada, że to właśnie monsun oswoił proto-walenie z falami, zaprawił je do wodnych bojów i skłonił do przenosin na stałe do środowiska wodnego. Choć możemy nigdy nie dojść, jakie były ich wzajemne relacje, braterstwo waleni i Himalajów nie podlega dyskusji. Tu to samo potężne, choć rozłożone w czasie, zjawisko geologiczne powołało do istnienia dwa zastępy równoległych tworów, na dwóch zbieżnych płaszczyznach żywotności Ziemi, na scenie ewolucji fauny oraz w hodowli najbardziej życionośnych gór na Ziemi. Himalaje bowiem nie są jedynie urlokliwą scenografią czy rekwizytem, to ostoja życia. W spojrzeniu płetwala błękitnego odbija się przetarty błękit nieba znad najwyższych szczytów himalajskich molochów. Chropawe skały na szczytach wydychają piuropusze chmur, jakby miały zapewnić zapasy powietrza potężnemu cielsku ziemi poniżej.

By Cynthia YockOwn work, CC BY-SA 3.0, Link

Migracja skalistych waleni

Gdy obserwuję procesję poszarpanych ciemnych górskich olbrzymów, skąpanych w białych grzywach lodowców jak w pianie morskiej, ciągnących ze wschodu na zachód, mam nieodparte wrażenie, że skalisty żywioł ziemi postanowił posmakować ducha wolnej egzystencji wielorybów i wcielił się w nie. Przynajmniej tutaj, w skrzydłach obu flanek Sanktuarium Annapurny, z widokiem na Macchapucchre, Górę Rybiego Ogona. Rybiego? Nie, wielorybiego. Ten szczyt nie tylko góruje swoim masywem nad okolicą. Przytłacza obietnicą ogromu górotworu, zanurzonego głęboko pod powierzchnią ziemi niczym ciało nurkującego ogonem do góry płetwala błękitnego. Czy to niepozorne niegdyś ssaki zapatrzyły się na góry, stając się ostatecznie największymi żyjącymi zwartymi organizmami na Ziemi? Czy znużona niekończącymi się układami choreograficznymi płyt tektonicznych, kaskaderskimi numerami popisowymi subdukcji jednej masy lądowej pod inną, wzajemnego rozstępowania się i ponownego spiętrzania, zmasakrowana przemianami ziemia pozazdrościła swobody swym późnym dzieciom i postanowiła spróbować swoich sił w stadzie górskim? Jakkolwiek było, uhonorujmy w równej mierze pasmo, płynące niczym migrujące wieloryby, i powiązane z nim braterstwem pochodzenia i wieku olbrzymy o ssaczym rodowodzie.